niedziela, 20 lipca 2014

PROLOG

     Jak co dzień, po szkole pobiegłem do d o m u. Kiedy byłem juz na tyle blisko, że mógł mnie zobaczyć ktoś z zewnątrz, dałem nura za żywopłot. Skulony, po cichu podszedłem do drzwi kuchennych i niemal bezgłośnie je otworzyłem. Powoli wepchnąłem głowę między nie a obdrapaną futrynę i przywitała mnie cisza, o którą prosiłem po drodze każdego boga jakiego znam.
     Na kanapie leżała moja matka, a na podłodze ojczym. Koło nich jak zwykle piętrzyły się puste butelki. Obydwoje byli tak pijani, że nawet na odległość kilku metrów czuć było ten dobrze znany mi smród alkoholu.
     Ściągnąłem buty i wziąłem je w ręce. Najciszej jak mogłem poszedłem brudnymi schodami na górę, do mojego pokoju. Jeszcze tam nie byli. Świetnie. Zgarnąłem szybko kilka komiksów i włożyłem je pod pachę. Teraz droga powrotna.
     Powoli i delikatnie stąpałem po każdym z obtartych stopni. W końcu się udało. Z wprawą zawodowego włamywacza, bezgłośnie poszedłem do kuchni, założyłem buty i opuściłem budynek, który powinienem nazywać domem, choć nim dla mnie nie był.


1 komentarz:

  1. Świetne opowiadanie. Widać, że masz lekkie pióro i bujną wyobraźnię, oraz wrażliwą osobowość.
    ~
    Mogłabyś wpaść na mojego bloga: http://seekanddestroyidiots.blogspot.com/ i zostawić kilka komentarzy? Byłabym wdzięczna. c:

    OdpowiedzUsuń