Ale może od początku. Nazywam się Jim Young i mam siedem lat. Moja
niezbyt ciekawa historia rozgrywa się w Aberdeen w stanie Waszyngton. Rodzice
piją na umór, a ja jakoś muszę sobie radzić sam. W szkole z powodu tego, jak
wyglądam nie mam żadnych kolegów, poza jednym. Nazywa się David Carlson. Oboje
jesteśmy do reszty pochłonięci rysowaniem. I nie, nie lubimy motocykli. Chodzimy
razem do jednej klasy i codziennie spotykamy się pod mostem, który dzieli nasze
ulice, tak więc i tym razem zmierzałem na umówione spotkanie.
Kiedy dostatecznie
oddaliłem się od t e g o miejsca, zacząłem biec. Już po zaledwie kilku minutach
byłem pod mostem. Od razu rzuciłem plecak pod jedną z podpór i zacząłem
rozglądać się za przyjacielem.
- Daaaaave! - Nie
mogłem go znaleźć, więc krzyknąłem i ponowiłem rozglądanie się. Dalej go nie
widzę - Daaaave! - zawołałem znowu, ale jego wciąż nie było. Pełen nadziei, że
i on się ode mnie nie odwrócił, poszedłem go szukać.
Patrzyłem za każdą z
podpór, za każdym krzakiem czy kamieniem, ale jego nigdzie nie było. Poczułem,
że w kącikach oczu gromadzą się mi łzy, dlatego pozwoliłem im swobodnie płynąć,
w końcu nikt nie widział. Nie było mi w ogóle wstyd, chłopak mojej matki
nazywał mnie dziewczynką, od kiedy tylko wprowadził się do nas po śmierci taty.
Ciągle pociągając nosem
i ocierając z twarzy małe słone kropelki poszedłem po plecak z zamiarem
powrotu.
Po kilku krokach w
stronę miejsca gdzie zazwyczaj siedzieliśmy i gdzie teraz czekały na mnie moje
komiksy, zorientowałem się, że nawet nie miałem gdzie iść, więc lepiej żebym
został z moimi kolorowymi kumplami.
Wyciągnąłem najnowszy komiks o przygodach
Kaczora Donalda, którym miałem pochwalić się przed Dave’m i zacząłem wertować
kartki. Dostałem go od pani Butterworth, mojej sąsiadki - najmilszej kobiety
jaka istnieje. Bardzo często u niej mieszkałem, gdy w domu było niebezpiecznie.
Mógłbym przecież iść do niej, ale pewnie dalej jest na jednym z tych spotkań baptystów,
na które tak chętnie chodziła.
Zacząłem się bujać na
stercie kamieni służącej mi zawsze za krzesełko i skupiłem się na literkach.
Śniadanie gotowe -
powiedział Dyzio.
Ale wujka Donalda jeszcze
nie ma - zaoponował Zyzio.
(poszli do pokoju wujka)
Tak jak myślałem! Znowu
zasnął - wyszeptał Dyzio. (podeszli do jego łóżka)
WUUJKU DONAAALDZIE! -
krzyknęli obydwoje.
Zzz - kaczor nadal spał.
Wstawaj wujku - szturchnął
Donalda Zyzio.
Zzz - nie dawał za
wygraną.
(obydwa kaczątka wskoczyły
na łóżko wuja i zaczęły skakać)
- Wstawaj wujku, wstawaj
wujku, wstawaj wujku!! WSTAWAJ! - krzyczeli
Nagle siedzisko
przekrzywiło się trochę za bardzo i mocno łupnąłem o twardy grunt.
- Aua - szepnąłem
prawie bezgłośnie i rozglądnąwszy się za komiksem, zobaczyłem, że leży kilka
metrów ode mnie. Chwiejnie poniosłem się na nogi i popatrzyłem na zniszczone
krzesełko. Każdy kamyk był osobno, a pod tym, który był uprzednio na samym dole
coś leżało. Okazała się być to mała żółta koperta podpisana moim nazwiskiem.
Nie będzie mnie już na spotkaniach pod mostem,
bo rodzice się nienawidzą i matka chce się mnie i ojca pozbyć z
domu... Wyjeżdżamy
David
Teraz do płaczu
dołączyły drgawki i poczucie samotności. Poszedłem po komiks i razem z krótkim
liścikiem byle jak wsadziłem go do plecaka.
Muszę iść do pani
Butterworth, może jednak będzie już w domu, nie chcę spędzić tu nocy... koniec końców
tylko ona mnie rozumie. Teraz już tylko ona.
***
Jeszcze nigdy droga powrotna nie zajęła mi
tyle czasu. Teraz było już prawie całkiem ciemno. Zwykle pokonywałem ją w pięć
minut, a tym razem przeciągnęła się aż do trzydziestu.
Kiedy już wszedłem na posesję pani
Butterworth powoli powlokłem się do drzwi. Zazwyczaj przeskakiwałem po dwa
stopnie, żeby dostać się do nich, ale teraz stawałem na każdy z dziesięciu.
Również nietypowe było to, że zadzwoniłem zamiast wejść od razu. Kilka
świergotów dzwonka we wnętrzu domu doleciało do moich uszu, po czym
spodziewałem się zobaczyć pomiędzy futryną a drzwiami uśmiechniętą buzię mojej
sąsiadki.
Minęło dziesięć minut, a ona nie otwierała.
Pewnie jeszcze nie ma jej w domu. Usiadłem na ostatnim stopniu, na tym, na
którym wcześniej stałem i oparłem prawy policzek na zwiniętej w piąstkę dłoni.
Po jakimś - ważne że
długim - czasie zobaczyłem, że pani Agrippina Butterworth idzie w moją stronę.
Pokaźne policzki kobiety były delikatnie umalowane na różowo, a niebieskie tęczówki
kontrastowały z pomarańczowym cieniem do oczu na jej powiekach. Siwawe już
włosy wychodziły spod żółtego kapelusza z kolorowym motylem, który nosiła na
głowie, a jej ciało wbite było w z reguły elegancki kostium koloru podobnego do
barwy kapelusza. Guziki białej bluzki wystającej spod żakietu niedługo miały
zakończyć swój żywot wspólnie z materiałem ubrania, a czarne mokasyny na niskim
obcasie za kilka chwil zamierzały pożegnać się z podeszwą. Kiedy tylko mnie
zobaczyła usłyszałem jej głos:
- Jimmy, dziecko, długo
tu siedzisz?
- Nie wiem. Tak trochę.
- Już mi chyba ciało przyrosło do schodka.
- Chodź do domu.
Upiekłam twoje ciasteczka.
- Mhm. - Właśnie zdałem
sobie sprawę, jak bardzo jestem głodny.
Pomogła mi wstać i otworzyła drzwi.
Moją twarz owiał znany
mi na wylot zapach jej domu. Mięta z maliną. Pani Agrippina robiła konfitury
niemal cały rok, więc ta woń zmieniała się tylko wtedy, gdy używała kolejnego
rodzaju owoców.
- Siadaj kochaniuteńki
i poczekaj chwilę. - Poszła ściągnąć żakiet, po czym zniknęła w kuchni.
Skubałem kciuk prawej
ręki palcem wskazującym drugiej i czekałem. Po chwili moja sąsiadka, jak zwykle
uczynna i dobrze wychowana w dzieciństwie, spełniła swoją obietnicę i postawiła
przede mną miskę pełną ciastek i nie obiecaną wcześniej szklankę mleka.
- Jedz, mały.
- Dziękuję.
- Dzisiaj, jak chcesz, to też możesz u mnie
nocować - powiedziała patrząc jak jem.
Przełknąłem i
odpowiedziałem:
- Dziękuję pani. Tak,
dzisiaj też zostanę, bo byłem po szkole w domu po komiks i oni znowu byli
całkowicie pijani - zaczął łamać mi się głos już na samą myśl o mówieniu o tym
liściku, więc urwałem.
- Wiem mały, ale bez
niczyjej pomocy to się nie zmieni, a wiesz, że oni jej odmawiają. Powiedz mi od
razu, co się tak na prawdę stało, bo słyszę, że zaraz będę musiała dać ci kilka
chusteczek, a do tego, co robią twoi rodzice dobrze wiem, że przywykłeś.
Nawet nie myślałem
kłamać. W końcu komuś muszę to powiedzieć, a skoro rozszyfrowała tą małą
mistyfikację to lepszego momentu już nie będzie.
- Bo jak poszedłem pod
most pobawić się z Dave’m, to on nie przyszedł i zostawił mi kartkę, że jego
rodzice się nienawidzą i jedzie gdzieś z ojcem - musiałem ukryć twarz w
dłoniach, bo zacząłem płakać.
- Nie płacz Jimmy, nic
na to nie poradzę. - Przytuliła mnie na chwilkę - Może pooglądamy telewizję? Na
pewno znajdziemy coś ciekawego, uspokoisz się trochę…
- Dobrze. Może będzie
coś o Afryce, jak ostatnio? - Miała rację, powinniśmy coś porobić zanim położę
się spać, bo myśli będą dręczyły mnie przez całą noc i nie zmrużę oczu.
- Tak, możesz dokończyć w salonie, ale nie
nakrusz. - Pozwoliła mi zjeść ciastka przed telewizorem jeszcze zanim zdążyłem
pomyśleć o tym, żeby o to zapytać. Kochana kobieta.
***
Gdy się obudziłem było
już dość późno, ale pani Agrippina nadal patrzyła w ekran.
Jedyne, co pamiętam, to to, że nie dojadłem ciastek i to, że
oglądaliśmy jakiś sticom z Danem Frazerem.
Kiedy zobaczyła, że już
nie śpię wyłączyła telewizor.
- Jest już po
jedenastej, a ty nie odrobiłeś lekcji – powiedziała rzeczowo.
- Wiem, ale i tak nie
mam wiele do zrobienia. Naprawdę.
- Więc idź do góry,
pokój Jennifer jest otwarty.
- Stało się coś, proszę
pani? – spytałem, bo jej humor był nie do poznania z tym, jaki miała jeszcze po
południu.
- Nie. Oczywiście, że
nie. Idź i połóż się jeszcze raz. Na pewno zaśniesz… Kochaniuteńki. – Czyli coś
się stało. Pani Agrippina nigdy mnie nie wyganiała na górę. Zawsze prosiła,
żebym poszedł spać i dawała mi buziaka na dobranoc. Zachowywała się jak kochana
mama, a teraz była oschła jak kobieta mieszkająca za ogrodzeniem.
***
Poszedłem na górę, jak kazała i skręciłem do
pokoju Jen. Kilka lat temu wyjechała ona razem z mężczyzną o nazwisku Matthias Lehrmann
do Niemiec i tam za niego wyszła. Dla Pani Agrippiny to był mocny cios, bo była
bardzo przywiązana do córki, a jej męża szczerze nie lubiła; uważała, że jest
zbyt niedojrzały i nieodpowiedzialny.
Gdy wszedłem już do
pokoju Jennifer jak zwykle uderzył mnie poziom porządku, jaki jej matka w nim
utrzymywała. Wszystkie pamiątki, nagrody za osiągnięcia sportowe, dyplomy,
figurki, zdjęcia i płyty były idealnie wypolerowane, tak, że ich powierzchni
nie było ani pyłka kurzu. Ilekroć tu nocowałem, było mi bardzo żal pani
Butterworth, bo skoro nawet ja widziałem, jak bardzo tęskni za swoją jedyną
córką, to każdy powinien to widzieć. Ona szczególnie, więc nie powinna jej
opuszczać. Gdybym ja miał taką mamę, to na pewno bym jej nigdy nie zostawił
samej, a już na pewno bym jej nie zdradził z osobą, której nie akceptowała.
Kiedy myśli o pani Agrippinie i jej rodzinie
zaczęły mi się rozrzedzać zaczęły je zastępować te o Davidzie. Zastanawiałem
się, dlaczego jego matka taka jest, dlaczego tylko pani Agrippina jest taka
dobra, a pani Carlson i moja mama myślą tylko o sobie.
Przez jeszcze
kilkanaście minut mój mózg skutecznie podsyłał mi tematy do rozważania, które
odwodziły mnie od zmuszania się do ponownego zaśnięcia i czegoś jeszcze.
Gdy dotarło do mnie, że
jednak wcale nie miałem zamiaru iść spać, zorientowałem się, że powinienem
pójść do Dave’a i z nim pogadać, dowiedzieć się więcej.
Odczekałem jakiś czas, aż światło w pokoju
pani Agrippiny zgaśnie i powoli wyszedłem z domu. Przez okno w kuchni
oczywiście, bo nie wiem gdzie trzymała klucz od drzwi frontowych, ani tylnich.
Po wyjściu na dwór
rozglądnąłem się po okolicy i najszybciej jak mogłem pobiegłem w stronę domu
mojego jedynego przyjaciela, równocześnie rozpędzając czarne scenariusze
dotyczące naszego spotkania, które przychodziły mi do głowy jeden za drugim.
Kiedy tam dobiegłem, w żadnym z okien nie
paliło się światło. Doskonale wiedziałem, gdzie jest jego pokój i w kilka
sekund znalazłem się pod nim. Najgorsze było to, że nie wiedziałem, co robić,
żeby go obudzić, a nie wybić mu okna, ani nie postawić na nogi jego rodziców.
Po krótkim zastanowieniu wziąłem trochę
ziemi i rzuciłem w jego okno. Dwukrotnie. Nie musiałem długo czekać, bo on
jakby się mnie spodziewał i wyszedł kompletnie ubrany. Swoim oknem, oczywiście.
- Cześć Jimmy, wiedziałem,
że przyjdziesz. Chodźmy, musimy porozmawiać, bo za niedługo mnie tu już nie
będzie,
Bez słowa ruszyłem za
nim w miejsce, które kochałem bardziej od własnego domu.
***
Kiedy dobiegliśmy pod
most, od razu usiedliśmy na starych, spróchniałych deskach obok kamieni, na
których zwykle siadaliśmy i Dave zaczął mówić:
- Słuchaj, bo tu chodzi
o to, że rodzice się nienawidzą. Nienawidzą mnie i woleliby, żebym się nie
urodził. Rozwiedli się, bo ojciec za mało zarabia, a matka w ogóle go nie kocha
i ma jakiegoś innego głupka na posyłki. Stary chce, żebyśmy wyjechali za dwie
godziny, a najgorsze jest to, że nie wiem, gdzie ma zamiar teraz mieszkać -
oznajmił łamiącym się i dodatkowo przepełnionym goryczą głosem.
- Nie chcę żebyś jechał!
- Zabrzmiało to tak okropnie dziecinnie, że aż zrobiło mi się wstyd.
- Na pewno jeszcze się
zobaczymy, Jimmy. Na pewno jeszcze tu wrócę, w końcu muszę odwiedzić matkę, bo
w końcu jej to obiecałem…
- A szkoła? Będziesz
chodził gdzie indziej?
- Nie wiem, ale nie
chcę. Ojciec pewnie myśli o przeprowadzce gdzieś daleko, może nawet do innego
stanu, więc pewnie znajdzie mi inną szkołę. Jimmy, uszczyp mnie, bo nie chcę
się rozpłakać - A był tego bardzo bliski.
Nie spełniłem jego
prośby, bo nie mogłem się ruszyć. Oto była chwila, w której zawalił mi się
świat, a jedyne, na co umiałem się zdobyć, to dwa nędzne i bezuczuciowe zdania:
- Chyba lepiej idź do
domu. W końcu niedługo wyjeżdżacie. - I jak tchórz uciekłem nie wysłuchawszy
nawet jego odpowiedzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz