niedziela, 20 lipca 2014

I

     Ale może od początku. Nazywam się Jim Young i mam siedem lat. Moja niezbyt ciekawa historia rozgrywa się w Aberdeen w stanie Waszyngton. Rodzice piją na umór, a ja jakoś muszę sobie radzić sam. W szkole z powodu tego, jak wyglądam nie mam żadnych kolegów, poza jednym. Nazywa się David Carlson. Oboje jesteśmy do reszty pochłonięci rysowaniem. I nie, nie lubimy motocykli. Chodzimy razem do jednej klasy i codziennie spotykamy się pod mostem, który dzieli nasze ulice, tak więc i tym razem zmierzałem na umówione spotkanie.
     Kiedy dostatecznie oddaliłem się od t e g o miejsca, zacząłem biec. Już po zaledwie kilku minutach byłem pod mostem. Od razu rzuciłem plecak pod jedną z podpór i zacząłem rozglądać się za przyjacielem.
      - Daaaaave! - Nie mogłem go znaleźć, więc krzyknąłem i ponowiłem rozglądanie się. Dalej go nie widzę - Daaaave! - zawołałem znowu, ale jego wciąż nie było. Pełen nadziei, że i on się ode mnie nie odwrócił, poszedłem go szukać.
     Patrzyłem za każdą z podpór, za każdym krzakiem czy kamieniem, ale jego nigdzie nie było. Poczułem, że w kącikach oczu gromadzą się mi łzy, dlatego pozwoliłem im swobodnie płynąć, w końcu nikt nie widział. Nie było mi w ogóle wstyd, chłopak mojej matki nazywał mnie dziewczynką, od kiedy tylko wprowadził się do nas po śmierci taty.
     Ciągle pociągając nosem i ocierając z twarzy małe słone kropelki poszedłem po plecak z zamiarem powrotu.
     Po kilku krokach w stronę miejsca gdzie zazwyczaj siedzieliśmy i gdzie teraz czekały na mnie moje komiksy, zorientowałem się, że nawet nie miałem gdzie iść, więc lepiej żebym został z moimi kolorowymi kumplami.
     Wyciągnąłem najnowszy komiks o przygodach Kaczora Donalda, którym miałem pochwalić się przed Dave’m i zacząłem wertować kartki. Dostałem go od pani Butterworth, mojej sąsiadki - najmilszej kobiety jaka istnieje. Bardzo często u niej mieszkałem, gdy w domu było niebezpiecznie. Mógłbym przecież iść do niej, ale pewnie dalej jest na jednym z tych spotkań baptystów, na które tak chętnie chodziła.
     Zacząłem się bujać na stercie kamieni służącej mi zawsze za krzesełko i skupiłem się na literkach.

Śniadanie gotowe - powiedział Dyzio.
Ale wujka Donalda jeszcze nie ma - zaoponował Zyzio.
(poszli do pokoju wujka)
Tak jak myślałem! Znowu zasnął - wyszeptał Dyzio. (podeszli do jego łóżka)
WUUJKU DONAAALDZIE! - krzyknęli obydwoje.
Zzz - kaczor nadal spał.
Wstawaj wujku - szturchnął Donalda Zyzio.
Zzz - nie dawał za wygraną.
(obydwa kaczątka wskoczyły na łóżko wuja i zaczęły skakać)
- Wstawaj wujku, wstawaj wujku, wstawaj wujku!! WSTAWAJ! - krzyczeli

     Nagle siedzisko przekrzywiło się trochę za bardzo i mocno łupnąłem o twardy grunt. 
     - Aua - szepnąłem prawie bezgłośnie i rozglądnąwszy się za komiksem, zobaczyłem, że leży kilka metrów ode mnie. Chwiejnie poniosłem się na nogi i popatrzyłem na zniszczone krzesełko. Każdy kamyk był osobno, a pod tym, który był uprzednio na samym dole coś leżało. Okazała się być to mała żółta koperta podpisana moim nazwiskiem.

Nie będzie mnie już na spotkaniach pod mostem, 
bo rodzice się nienawidzą i matka chce się mnie i ojca pozbyć z domu...  Wyjeżdżamy
David  
             
     Teraz do płaczu dołączyły drgawki i poczucie samotności. Poszedłem po komiks i razem z krótkim liścikiem byle jak wsadziłem go do plecaka.
     Muszę iść do pani Butterworth, może jednak będzie już w domu, nie chcę spędzić tu nocy... koniec końców tylko ona mnie rozumie. Teraz już tylko ona.

***
     Jeszcze nigdy droga powrotna nie zajęła mi tyle czasu. Teraz było już prawie całkiem ciemno. Zwykle pokonywałem ją w pięć minut, a tym razem przeciągnęła się aż do trzydziestu.
     Kiedy już wszedłem na posesję pani Butterworth powoli powlokłem się do drzwi. Zazwyczaj przeskakiwałem po dwa stopnie, żeby dostać się do nich, ale teraz stawałem na każdy z dziesięciu. Również nietypowe było to, że zadzwoniłem zamiast wejść od razu. Kilka świergotów dzwonka we wnętrzu domu doleciało do moich uszu, po czym spodziewałem się zobaczyć pomiędzy futryną a drzwiami uśmiechniętą buzię mojej sąsiadki. 
     Minęło dziesięć minut, a ona nie otwierała. Pewnie jeszcze nie ma jej w domu. Usiadłem na ostatnim stopniu, na tym, na którym wcześniej stałem i oparłem prawy policzek na zwiniętej w piąstkę dłoni.
     Po jakimś - ważne że długim - czasie zobaczyłem, że pani Agrippina Butterworth idzie w moją stronę. Pokaźne policzki kobiety były delikatnie umalowane na różowo, a niebieskie tęczówki kontrastowały z pomarańczowym cieniem do oczu na jej powiekach. Siwawe już włosy wychodziły spod żółtego kapelusza z kolorowym motylem, który nosiła na głowie, a jej ciało wbite było w z reguły elegancki kostium koloru podobnego do barwy kapelusza. Guziki białej bluzki wystającej spod żakietu niedługo miały zakończyć swój żywot wspólnie z materiałem ubrania, a czarne mokasyny na niskim obcasie za kilka chwil zamierzały pożegnać się z podeszwą. Kiedy tylko mnie zobaczyła usłyszałem jej głos:
     - Jimmy, dziecko, długo tu siedzisz?
     - Nie wiem. Tak trochę. - Już mi chyba ciało przyrosło do schodka.
     - Chodź do domu. Upiekłam twoje ciasteczka.
     - Mhm. - Właśnie zdałem sobie sprawę, jak bardzo jestem głodny.
Pomogła mi wstać i otworzyła drzwi.     
     Moją twarz owiał znany mi na wylot zapach jej domu. Mięta z maliną. Pani Agrippina robiła konfitury niemal cały rok, więc ta woń zmieniała się tylko wtedy, gdy używała kolejnego rodzaju owoców.
     - Siadaj kochaniuteńki i poczekaj chwilę. - Poszła ściągnąć żakiet, po czym zniknęła w kuchni. 
     Skubałem kciuk prawej ręki palcem wskazującym drugiej i czekałem. Po chwili moja sąsiadka, jak zwykle uczynna i dobrze wychowana w dzieciństwie, spełniła swoją obietnicę i postawiła przede mną miskę pełną ciastek i nie obiecaną wcześniej szklankę mleka.
     - Jedz, mały.
     - Dziękuję.
     - Dzisiaj, jak chcesz, to też możesz u mnie nocować - powiedziała patrząc jak jem.
      Przełknąłem i odpowiedziałem:
     - Dziękuję pani. Tak, dzisiaj też zostanę, bo byłem po szkole w domu po komiks i oni znowu byli całkowicie pijani - zaczął łamać mi się głos już na samą myśl o mówieniu o tym liściku, więc urwałem.
     - Wiem mały, ale bez niczyjej pomocy to się nie zmieni, a wiesz, że oni jej odmawiają. Powiedz mi od razu, co się tak na prawdę stało, bo słyszę, że zaraz będę musiała dać ci kilka chusteczek, a do tego, co robią twoi rodzice dobrze wiem, że przywykłeś.
     Nawet nie myślałem kłamać. W końcu komuś muszę to powiedzieć, a skoro rozszyfrowała tą małą mistyfikację to lepszego momentu już nie będzie.
     - Bo jak poszedłem pod most pobawić się z Dave’m, to on nie przyszedł i zostawił mi kartkę, że jego rodzice się nienawidzą i jedzie gdzieś z ojcem - musiałem ukryć twarz w dłoniach, bo zacząłem płakać. 
     - Nie płacz Jimmy, nic na to nie poradzę. - Przytuliła mnie na chwilkę - Może pooglądamy telewizję? Na pewno znajdziemy coś ciekawego, uspokoisz się trochę…
     - Dobrze. Może będzie coś o Afryce, jak ostatnio? - Miała rację, powinniśmy coś porobić zanim położę się spać, bo myśli będą dręczyły mnie przez całą noc i nie zmrużę oczu.
     - Tak, możesz dokończyć w salonie, ale nie nakrusz. - Pozwoliła mi zjeść ciastka przed telewizorem jeszcze zanim zdążyłem pomyśleć o tym, żeby o to zapytać. Kochana kobieta.

***
     Gdy się obudziłem było już dość późno, ale pani Agrippina nadal patrzyła w ekran.
Jedyne, co pamiętam, to to, że nie dojadłem ciastek i to, że oglądaliśmy jakiś sticom z Danem Frazerem.
     Kiedy zobaczyła, że już nie śpię wyłączyła telewizor.
     - Jest już po jedenastej, a ty nie odrobiłeś lekcji – powiedziała rzeczowo.
     - Wiem, ale i tak nie mam wiele do zrobienia. Naprawdę.
     - Więc idź do góry, pokój Jennifer jest otwarty.
     - Stało się coś, proszę pani? – spytałem, bo jej humor był nie do poznania z tym, jaki miała jeszcze po południu.
     - Nie. Oczywiście, że nie. Idź i połóż się jeszcze raz. Na pewno zaśniesz… Kochaniuteńki. – Czyli coś się stało. Pani Agrippina nigdy mnie nie wyganiała na górę. Zawsze prosiła, żebym poszedł spać i dawała mi buziaka na dobranoc. Zachowywała się jak kochana mama, a teraz była oschła jak kobieta mieszkająca za ogrodzeniem.

***
     Poszedłem na górę, jak kazała i skręciłem do pokoju Jen. Kilka lat temu wyjechała ona razem z mężczyzną o nazwisku Matthias Lehrmann do Niemiec i tam za niego wyszła. Dla Pani Agrippiny to był mocny cios, bo była bardzo przywiązana do córki, a jej męża szczerze nie lubiła; uważała, że jest zbyt niedojrzały i nieodpowiedzialny.
     Gdy wszedłem już do pokoju Jennifer jak zwykle uderzył mnie poziom porządku, jaki jej matka w nim utrzymywała. Wszystkie pamiątki, nagrody za osiągnięcia sportowe, dyplomy, figurki, zdjęcia i płyty były idealnie wypolerowane, tak, że ich powierzchni nie było ani pyłka kurzu. Ilekroć tu nocowałem, było mi bardzo żal pani Butterworth, bo skoro nawet ja widziałem, jak bardzo tęskni za swoją jedyną córką, to każdy powinien to widzieć. Ona szczególnie, więc nie powinna jej opuszczać. Gdybym ja miał taką mamę, to na pewno bym jej nigdy nie zostawił samej, a już na pewno bym jej nie zdradził z osobą, której nie akceptowała.
     Kiedy myśli o pani Agrippinie i jej rodzinie zaczęły mi się rozrzedzać zaczęły je zastępować te o Davidzie. Zastanawiałem się, dlaczego jego matka taka jest, dlaczego tylko pani Agrippina jest taka dobra, a pani Carlson i moja mama myślą tylko o sobie.
     Przez jeszcze kilkanaście minut mój mózg skutecznie podsyłał mi tematy do rozważania, które odwodziły mnie od zmuszania się do ponownego zaśnięcia i czegoś jeszcze.
     Gdy dotarło do mnie, że jednak wcale nie miałem zamiaru iść spać, zorientowałem się, że powinienem pójść do Dave’a i z nim pogadać, dowiedzieć się więcej.
     Odczekałem jakiś czas, aż światło w pokoju pani Agrippiny zgaśnie i powoli wyszedłem z domu. Przez okno w kuchni oczywiście, bo nie wiem gdzie trzymała klucz od drzwi frontowych, ani tylnich.
     Po wyjściu na dwór rozglądnąłem się po okolicy i najszybciej jak mogłem pobiegłem w stronę domu mojego jedynego przyjaciela, równocześnie rozpędzając czarne scenariusze dotyczące naszego spotkania, które przychodziły mi do głowy jeden za drugim.
     Kiedy tam dobiegłem, w żadnym z okien nie paliło się światło. Doskonale wiedziałem, gdzie jest jego pokój i w kilka sekund znalazłem się pod nim. Najgorsze było to, że nie wiedziałem, co robić, żeby go obudzić, a nie wybić mu okna, ani nie postawić na nogi jego rodziców.
     Po krótkim zastanowieniu wziąłem trochę ziemi i rzuciłem w jego okno. Dwukrotnie. Nie musiałem długo czekać, bo on jakby się mnie spodziewał i wyszedł kompletnie ubrany. Swoim oknem, oczywiście.
     - Cześć Jimmy, wiedziałem, że przyjdziesz. Chodźmy, musimy porozmawiać, bo za niedługo mnie tu już nie będzie,
     Bez słowa ruszyłem za nim w miejsce, które kochałem bardziej od własnego domu.

***
     Kiedy dobiegliśmy pod most, od razu usiedliśmy na starych, spróchniałych deskach obok kamieni, na których zwykle siadaliśmy i Dave zaczął mówić:
     - Słuchaj, bo tu chodzi o to, że rodzice się nienawidzą. Nienawidzą mnie i woleliby, żebym się nie urodził. Rozwiedli się, bo ojciec za mało zarabia, a matka w ogóle go nie kocha i ma jakiegoś innego głupka na posyłki. Stary chce, żebyśmy wyjechali za dwie godziny, a najgorsze jest to, że nie wiem, gdzie ma zamiar teraz mieszkać - oznajmił łamiącym się i dodatkowo przepełnionym goryczą głosem.
     - Nie chcę żebyś jechał! - Zabrzmiało to tak okropnie dziecinnie, że aż zrobiło mi się wstyd.
     - Na pewno jeszcze się zobaczymy, Jimmy. Na pewno jeszcze tu wrócę, w końcu muszę odwiedzić matkę, bo w końcu jej to obiecałem…
     - A szkoła? Będziesz chodził gdzie indziej?
     - Nie wiem, ale nie chcę. Ojciec pewnie myśli o przeprowadzce gdzieś daleko, może nawet do innego stanu, więc pewnie znajdzie mi inną szkołę. Jimmy, uszczyp mnie, bo nie chcę się rozpłakać - A był tego bardzo bliski.
     Nie spełniłem jego prośby, bo nie mogłem się ruszyć. Oto była chwila, w której zawalił mi się świat, a jedyne, na co umiałem się zdobyć, to dwa nędzne i bezuczuciowe zdania:

     - Chyba lepiej idź do domu. W końcu niedługo wyjeżdżacie. - I jak tchórz uciekłem nie wysłuchawszy nawet jego odpowiedzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz