Teraz już nie ma szans na normalne życie. Kaczor Donald nagle
posmutniał, Supermanowi zwiotczały mięśnie, a czarnych charakterów wciąż
przybywa. Pani Agrippina usilnie próbuje doprowadzić mnie do normalnego życia,
ale czy ja kiedykolwiek takie prowadziłem? Chociaż zależy, kto i jak rozumie to
słowo.
Ostatnio dużo czasu poświęcam na malowanie. Dave
zawsze mówił, że idzie mi to lepiej niż jemu. Nigdy mu nie wierzyłem.
Odkąd
go nie ma, nie mogę poskromić chęci pójścia pod most i czekania, aż wyjdzie zza
filara z okrzykiem "Mam cię Jim! twoja kolej, policz do dziesięciu i
możesz szukać!".
Teraz jeszcze siedzę w
szkolnej ławce i słucham o skomplikowanej tajemnicy mnożenia i dzielenia, ale
za niedługo już nie będę musiał tu przychodzić, bo w głowie zaczął kiełkować mi
pewien plan.
Po szkole miałem iść na obiad do pani
Butterworth, ale pobiegłem do domu. Jak zwykle, powoli wszedłem drzwiami
kuchennymi i ściągnąwszy buty chciałem cicho podejść do zlewu.
Najpierw jednak - nie
wiedzieć, czemu - wolno rozglądnąłem się po kuchni; w całym pomieszczeniu był
koszmarny bałagan. W poustawianych niemal wszędzie, różnych naczyniach
piętrzyły się niedopałki papierosów, a gdzieniegdzie widać było ślady po
niedokładnie zmytych wymiocinach, zmieszanych z Bóg wie jeszcze czym.
Nagle do głowy
napłynęły mi wspomnienia, kiedy jeszcze mogłem zobaczyć pomarańczowe płytki,
którymi były pokryte ściany, ale teraz nie wiadomo gdzie, ale po prostu
zniknęły. Przypomniałem sobie, jak matka smarowała bułki masłem i dżemem, po
czym podawała je mi i tacie, a następnie sama dosiadała się do nas i z
uśmiechem wgryzała się w swoją. Miałem wtedy cztery lata i mimo to nadal
doskonale pamiętam każdą chwilę, jaką z nim spędziłem, zanim zabrała go z sobą
stara kostucha. Dziś
wszystkie szafki miały pourywane fronty, a w nich
rodzice wynajęli mieszkania wielu pająkom, które na dobre już się zadomowiły.
Dawniej, jeszcze, kiedy tu przychodziłem, z nadzieją na zobaczenie gotującej
matki i uśmiechniętego ojca, mogłem chociaż dojrzeć kolor podłogi, a teraz moim
oczom ukazywały się jedynie śmieci i tona kurzu.
Nie chcąc dalej rozdrapywać
wspomnień z ojcem i rozglądać się po tym pomieszczeniu zabrałem się do tego, po
co tu przyszedłem. Nogi same pociągnęły mnie tam, gdzie miałem iść.
Nad zlewem stała
doniczka z dawno ususzonym kwiatkiem niewiadomego dla mnie gatunku. Wyciągnąłem
go razem z okropnie suchą ziemią i sięgnąłem na dno. Wiedziałem, że matka chowa
tam pieniądze, dlatego moja dłoń od razu dotknęła miękkiego materiału.
Chwytając zawiniątko momentalnie wsadziłem je do kieszeni i łapiąc buty
wymknąłem się tą samą drogą, którą się tu dostałem.
Gdy już wyszedłem
dopadło mnie lamentowanie sumienia: To
kradzież Jimmy! KRADZIEŻ! Oddaj, co nie twoje! Dobrze wiedziałem, na co
oni by je wydali, więc bez problemu zdusiłem to małe powstanie i poszedłem do
domu mojej sąsiadki.
Resztki wstydu, jakie
próbowało mi wmusić to cholerne sumienie wzięły górę nad logiką i kazały przeskoczyć
niezbyt wysokie ogrodzenie jej posesji, zamiast po prostu wejść przez furtkę.
Nie zdążyłem nawet
dobrze pomyśleć, a już oddałem skok. Moja głupota momentalnie została
nagrodzona paraliżującym bólem, bo oczywiście jako rasowy łamaga zapomniałem
zgiąć nogi w kolanach i na dodatek wylądowałem na całych stopach. Uczucie,
które rozeszło mi się po całym ciele wniknęło we wszystkie kości i tkanki jakie
miałem. Zwykle nazywa się je diabelnym bólem, ale moim zdaniem to zbyt łaskawe
określenie. Mimo wszystko nie dałem mu się powalić na ziemię. Lekko kuśtykając,
powoli wszedłem po dobrze znanych mi dziesięciu stopniach i otworzyłem drzwi.
- Jimmy? To ty,
skarbie?
- Tak!
- Chodź do kuchni, mam
coś dla ciebie.
Szybko, nie, błyskawicznie pojawiłem się we wskazanym
pomieszczeniu. Nawet nie zwracałem już uwagi na protestujące nogi. Pani
Butterworth wyciągała ku mnie kopertę.
TAK! To na pewno był
list od Niego, bo cóżby innego!?
Niemal roztargałem ją
jak dzikie zwierzęta, które często oglądałem w telewizji, przy czym zaciąłem
się ostrym krańcem koperty i po chwili dostałem się do środka.
,,Cześć STARY! Ojciec
wreszcie pozwolił mi do Ciebie napisać. Nowa szkoła nie jest do dupy, ale
mogłoby być lepiej. Ojciec często zabiera mnie nad pobliskie zamulone jezioro i
obgadujemy faceta matki. Wstyd mi się przyznać, ale nie rozumiem wszystkiego,
co mówi, ale mimo to i tak mu wtóruję. On się do tego nie przyzna, ale nadal
chce z nią być. Dziwne, ale przecież już nie są razem, więc mogą robić tak
głupie rzeczy, na jakiem tylko przyjdzie im ochota. Sam nie wiem, czemu dokładnie
go zostawiła, ale mam to głęboko w dupie, tam, gdzie ona chyba ma nas. Jeśli
chodzi o plastykę to teraz mam pod górkę, bo uczymy się tylko jakichś
wiadomości. Bardzo chciałbym się z tobą zobaczyć i polenić się pod mostem,
razem z Kaczorem i Goffy'iem. Odpisz Jimmy, czekam.”
Adres zwrotny który
widniał na kopercie wcale mnie nie ucieszył, bo wiedziałem, że to trochę dalej
niż do Montesano.
Nie miałem na tyle
odwagi, żeby zaczekać do jutra i opowiedzieć pani Agrippinie o moich planach,
które rodziły mi się w głowie. Odwodziłaby mnie od nich, a ja dobrze
wiedziałem, czego chcę. Chciałem odnaleźć Dave'a, a o konsekwencjach musiałem
całkowicie zapomnieć. Jak całkowity tchórz zastawię jej list, ale zrobię to
dopiero jutro. Rano, kiedy jeszcze będzie spała, a ja będę miał iść do szkoły.
Dziś ostatni raz położę
się spać w pokoju Jen i ostatni raz ucałuję moją lepszą mamę na dobranoc.
To takie śmieszne,
jeszcze tydzień temu plułem na Jennifer, że opuściła matkę i zarzekałem się, że
ja nigdy bym tego nie zrobił, a dziś postanowiłem, że zostawię ja samą i co
najśmieszniejsze - jestem gorszy od jej córki, bo ja nawet się z nią nie
pożegnam.
***
Kiedy już się obudziłem,
od razu zerwałem się na równie nogi, po czym złapałem kartkę i długopis, które
przygotowałem sobie wieczorem. Chciałem sklecić ten list jeszcze przed
zaśnięciem, ale ledwie dotknąłem długopisu, a łzy polały mi się jak z kranu i
musiałem wypłakać się w poduszkę.
Teraz, kiedy nie było
już we mnie ani kropli wody szybko nakreśliłem to, co przyszło mi do głowy.
,,Dziękuję za wszystko, co
Pani dla mnie zrobiła. Nigdy nie zapomnę o dobroci mojej lepszej mamy. Proszę,
aby Pani mnie nie szukała, bo i tak ucieknę znowu. Jeszcze raz serdecznie dziękuję
za troskliwą opiekę. Kiedyś jeszcze na pewno panią odwiedzę, ale na razie po
prostu muszę iść. Jimmy”
Szybko położyłem list
na kuchennym stole i wyszedłem przez okno.
***
Zamiast iść do szkoły,
skręciłem do domu. Było jeszcze dość ciemno, więc nie musiałem obawiać się, że
ktoś mnie zauważy. Nie miałem ochoty na spotkanie z rodzicami, więc zanim
wszedłem do domu trochę zwolniłem tempo i znowu zacząłem się rozglądać po
posesji; wszystkie kwiatki ususzone lub wykopane - to pewnie jego robota - ganek stojący niedaleko
tego domu miał połamany dach i zdartą farbę, a sucha trawa pod moimi stopami
dawała wrażenie chodzenia po płatkach kukurydzianych.
Nie chciałem dłużej na
to patrzeć, więc cicho wszedłem do domu.
Tradycyjnie zdjąłem
buty i poszedłem na górę, następnie wziąłem z rozlatującej się szafy duży
plecak, który kiedyś znalazłem i wpakowałem do niego trochę ubrań i kilka
komiksów. Schodząc na dół za bardzo się pospieszyłem i zjechałem na tyłku z
kilku ostatnich stopni.
Z pobojowiska służącego
kiedyś za salon dobiegły mnie dźwięki dwóch kroków i jakieś dziwne chrząknięcia.
Serce zsunęło mi się pod żołądek i niemal przestało uderzać. Zobaczyłem mamę...
Matkę.
- Co tu robisz? - Wydawała
się jak najbardziej trzeźwa, a poza tym była kompletnie ubrana, miała czyste
włosy i... wyglądała jak normalna matka.
- Przyszedłem po
rzeczy, bo jadę na wycieczkę. - Pod wpływem impulsu powiedziałem byle co.
- Aha. To jedź. Na
długo? - Od kiedy mam... tka się mną interesuje?
- Na kilka tygodni.
- Spakowałeś tyle
ubrań, żeby ci starczyło?
- Tak, mam wszystko. - Co
się z nią dzieje?
- To dobrze. Miłej
zabawy, synku. - Podeszła i przytuliła mnie. Nie robiła tak odkąd... odkąd nie
ma taty.
- Cześć, muszę iść, bo
mam mało czasu.
- Idź, muszę się napić,
słabo się czuję. - Matka, jaką znam chyba powróciła.
- To od picia.
- A ty znowu zaczynasz?! Ile ty masz lat,
żeby mnie pouczać? Zmiataj na tę cholerną wycieczkę! - Wtedy już wszystko
wróciło do normy. Dobrze, bo zaczynało mi jej być szkoda. Ubrałem szybko buty i
pobiegłem przed siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz