niedziela, 20 lipca 2014

II

     Teraz już nie ma szans na normalne życie. Kaczor Donald nagle posmutniał, Supermanowi zwiotczały mięśnie, a czarnych charakterów wciąż przybywa. Pani Agrippina usilnie próbuje doprowadzić mnie do normalnego życia, ale czy ja kiedykolwiek takie prowadziłem? Chociaż zależy, kto i jak rozumie to słowo.
     Ostatnio dużo czasu poświęcam na malowanie. Dave zawsze mówił, że idzie mi to lepiej niż jemu. Nigdy mu nie wierzyłem.
     Odkąd go nie ma, nie mogę poskromić chęci pójścia pod most i czekania, aż wyjdzie zza filara z okrzykiem "Mam cię Jim! twoja kolej, policz do dziesięciu i możesz szukać!".
     Teraz jeszcze siedzę w szkolnej ławce i słucham o skomplikowanej tajemnicy mnożenia i dzielenia, ale za niedługo już nie będę musiał tu przychodzić, bo w głowie zaczął kiełkować mi pewien plan.
     Po szkole miałem iść na obiad do pani Butterworth, ale pobiegłem do domu. Jak zwykle, powoli wszedłem drzwiami kuchennymi i ściągnąwszy buty chciałem cicho podejść do zlewu.
     Najpierw jednak - nie wiedzieć, czemu - wolno rozglądnąłem się po kuchni; w całym pomieszczeniu był koszmarny bałagan. W poustawianych niemal wszędzie, różnych naczyniach piętrzyły się niedopałki papierosów, a gdzieniegdzie widać było ślady po niedokładnie zmytych wymiocinach, zmieszanych z Bóg wie jeszcze czym.
     Nagle do głowy napłynęły mi wspomnienia, kiedy jeszcze mogłem zobaczyć pomarańczowe płytki, którymi były pokryte ściany, ale teraz nie wiadomo gdzie, ale po prostu zniknęły. Przypomniałem sobie, jak matka smarowała bułki masłem i dżemem, po czym podawała je mi i tacie, a następnie sama dosiadała się do nas i z uśmiechem wgryzała się w swoją. Miałem wtedy cztery lata i mimo to nadal doskonale pamiętam każdą chwilę, jaką z nim spędziłem, zanim zabrała go z sobą stara kostucha. Dziś wszystkie szafki miały pourywane fronty, a w nich rodzice wynajęli mieszkania wielu pająkom, które na dobre już się zadomowiły. Dawniej, jeszcze, kiedy tu przychodziłem, z nadzieją na zobaczenie gotującej matki i uśmiechniętego ojca, mogłem chociaż dojrzeć kolor podłogi, a teraz moim oczom ukazywały się jedynie śmieci i tona kurzu.
     Nie chcąc dalej rozdrapywać wspomnień z ojcem i rozglądać się po tym pomieszczeniu zabrałem się do tego, po co tu przyszedłem. Nogi same pociągnęły mnie tam, gdzie miałem iść.
     Nad zlewem stała doniczka z dawno ususzonym kwiatkiem niewiadomego dla mnie gatunku. Wyciągnąłem go razem z okropnie suchą ziemią i sięgnąłem na dno. Wiedziałem, że matka chowa tam pieniądze, dlatego moja dłoń od razu dotknęła miękkiego materiału. Chwytając zawiniątko momentalnie wsadziłem je do kieszeni i łapiąc buty wymknąłem się tą samą drogą, którą się tu dostałem.
     Gdy już wyszedłem dopadło mnie lamentowanie sumienia: To kradzież Jimmy! KRADZIEŻ! Oddaj, co nie twoje! Dobrze wiedziałem, na co oni by je wydali, więc bez problemu zdusiłem to małe powstanie i poszedłem do domu mojej sąsiadki.                                
     Resztki wstydu, jakie próbowało mi wmusić to cholerne sumienie wzięły górę nad logiką i kazały przeskoczyć niezbyt wysokie ogrodzenie jej posesji, zamiast po prostu wejść przez furtkę.
     Nie zdążyłem nawet dobrze pomyśleć, a już oddałem skok. Moja głupota momentalnie została nagrodzona paraliżującym bólem, bo oczywiście jako rasowy łamaga zapomniałem zgiąć nogi w kolanach i na dodatek wylądowałem na całych stopach. Uczucie, które rozeszło mi się po całym ciele wniknęło we wszystkie kości i tkanki jakie miałem. Zwykle nazywa się je diabelnym bólem, ale moim zdaniem to zbyt łaskawe określenie. Mimo wszystko nie dałem mu się powalić na ziemię. Lekko kuśtykając, powoli wszedłem po dobrze znanych mi dziesięciu stopniach i otworzyłem drzwi.
     - Jimmy? To ty, skarbie?
     - Tak!
     - Chodź do kuchni, mam coś dla ciebie.
     Szybko, nie, błyskawicznie pojawiłem się we wskazanym pomieszczeniu. Nawet nie zwracałem już uwagi na protestujące nogi. Pani Butterworth wyciągała ku mnie kopertę.
     TAK! To na pewno był list od Niego, bo cóżby innego!?
     Niemal roztargałem ją jak dzikie zwierzęta, które często oglądałem w telewizji, przy czym zaciąłem się ostrym krańcem koperty i po chwili dostałem się do środka.

,,Cześć STARY! Ojciec wreszcie pozwolił mi do Ciebie napisać. Nowa szkoła nie jest do dupy, ale mogłoby być lepiej. Ojciec często zabiera mnie nad pobliskie zamulone jezioro i obgadujemy faceta matki. Wstyd mi się przyznać, ale nie rozumiem wszystkiego, co mówi, ale mimo to i tak mu wtóruję. On się do tego nie przyzna, ale nadal chce z nią być. Dziwne, ale przecież już nie są razem, więc mogą robić tak głupie rzeczy, na jakiem tylko przyjdzie im ochota. Sam nie wiem, czemu dokładnie go zostawiła, ale mam to głęboko w dupie, tam, gdzie ona chyba ma nas. Jeśli chodzi o plastykę to teraz mam pod górkę, bo uczymy się tylko jakichś wiadomości. Bardzo chciałbym się z tobą zobaczyć i polenić się pod mostem, razem z Kaczorem i Goffy'iem. Odpisz Jimmy, czekam.”

     Adres zwrotny który widniał na kopercie wcale mnie nie ucieszył, bo wiedziałem, że to trochę dalej niż do Montesano.
     Carson City Nevada Seat Power Street 203

     Nie miałem na tyle odwagi, żeby zaczekać do jutra i opowiedzieć pani Agrippinie o moich planach, które rodziły mi się w głowie. Odwodziłaby mnie od nich, a ja dobrze wiedziałem, czego chcę. Chciałem odnaleźć Dave'a, a o konsekwencjach musiałem całkowicie zapomnieć. Jak całkowity tchórz zastawię jej list, ale zrobię to dopiero jutro. Rano, kiedy jeszcze będzie spała, a ja będę miał iść do szkoły.
     Dziś ostatni raz położę się spać w pokoju Jen i ostatni raz ucałuję moją lepszą mamę na dobranoc.
     To takie śmieszne, jeszcze tydzień temu plułem na Jennifer, że opuściła matkę i zarzekałem się, że ja nigdy bym tego nie zrobił, a dziś postanowiłem, że zostawię ja samą i co najśmieszniejsze - jestem gorszy od jej córki, bo ja nawet się z nią nie pożegnam.
     
***
     Kiedy już się obudziłem, od razu zerwałem się na równie nogi, po czym złapałem kartkę i długopis, które przygotowałem sobie wieczorem. Chciałem sklecić ten list jeszcze przed zaśnięciem, ale ledwie dotknąłem długopisu, a łzy polały mi się jak z kranu i musiałem wypłakać się w poduszkę.
     Teraz, kiedy nie było już we mnie ani kropli wody szybko nakreśliłem to, co przyszło mi do głowy.

,,Dziękuję za wszystko, co Pani dla mnie zrobiła. Nigdy nie zapomnę o dobroci mojej lepszej mamy. Proszę, aby Pani mnie nie szukała, bo i tak ucieknę znowu. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za troskliwą opiekę. Kiedyś jeszcze na pewno panią odwiedzę, ale na razie po prostu muszę iść. Jimmy”

     Szybko położyłem list na kuchennym stole i wyszedłem przez okno. 

***
     Zamiast iść do szkoły, skręciłem do domu. Było jeszcze dość ciemno, więc nie musiałem obawiać się, że ktoś mnie zauważy. Nie miałem ochoty na spotkanie z rodzicami, więc zanim wszedłem do domu trochę zwolniłem tempo i znowu zacząłem się rozglądać po posesji; wszystkie kwiatki ususzone lub wykopane - to pewnie jego robota - ganek stojący niedaleko tego domu miał połamany dach i zdartą farbę, a sucha trawa pod moimi stopami dawała wrażenie chodzenia po płatkach kukurydzianych.
     Nie chciałem dłużej na to patrzeć, więc cicho wszedłem do domu.
     Tradycyjnie zdjąłem buty i poszedłem na górę, następnie wziąłem z rozlatującej się szafy duży plecak, który kiedyś znalazłem i wpakowałem do niego trochę ubrań i kilka komiksów. Schodząc na dół za bardzo się pospieszyłem i zjechałem na tyłku z kilku ostatnich stopni.
     Z pobojowiska służącego kiedyś za salon dobiegły mnie dźwięki dwóch kroków i jakieś dziwne chrząknięcia. Serce zsunęło mi się pod żołądek i niemal przestało uderzać. Zobaczyłem mamę... Matkę.
     - Co tu robisz? - Wydawała się jak najbardziej trzeźwa, a poza tym była kompletnie ubrana, miała czyste włosy i... wyglądała jak normalna matka.
     - Przyszedłem po rzeczy, bo jadę na wycieczkę. - Pod wpływem impulsu powiedziałem byle co.
     - Aha. To jedź. Na długo? - Od kiedy mam... tka się mną interesuje?
     - Na kilka tygodni.
     - Spakowałeś tyle ubrań, żeby ci starczyło?
     - Tak, mam wszystko. - Co się z nią dzieje?
     - To dobrze. Miłej zabawy, synku. - Podeszła i przytuliła mnie. Nie robiła tak odkąd... odkąd nie ma taty.
     - Cześć, muszę iść, bo mam mało czasu.
     - Idź, muszę się napić, słabo się czuję. - Matka, jaką znam chyba powróciła.
     - To od picia.
     - A ty znowu zaczynasz?! Ile ty masz lat, żeby mnie pouczać? Zmiataj na tę cholerną wycieczkę! - Wtedy już wszystko wróciło do normy. Dobrze, bo zaczynało mi jej być szkoda. Ubrałem szybko buty i pobiegłem przed siebie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz