Zza moich pleców wyjechał autobus. Byłem prawie pod przystankiem,
pod który właśnie podjechał, więc wszedłem na samym końcu tabunu ludzi, jaki
się do niego wlał. Kilka osób wykupiło bilety, inni zajęli miejsca siedzące, a
nieliczni, tak jak ja, stanęli jak najbliżej wyjścia.
Kilkadziesiąt minut,
które spędziłem jadąc gdzieś i wpatrując się w swoje buty, były jednymi z
najgorszych, jakie dotąd przeżyłem.
Nie mogłem ustać
spokojnie, ani podnieść głowy, bo jakaś starsza pani świdrowała mnie swoim
nieprzyjemnym i karcącym wzrokiem.
Kiedy Pani Czarownica
opuściła autobus, podniosłem głowę. Chciałem zobaczyć, która godzina, więc
uniosłem lewą rękę i odsunąłem rękaw bluzy, ale go tam nie było! Mój zegarek,
prezent od pani Agrippiny, zniknął. Gdzie ja go mogłem zostawić?
Zacząłem nerwowo
rozglądać się po autobusie, gdy nagle zza moich pleców wyłoniła się ręka i
dźgnęła mnie w żebro.
Powoli się odwróciłem.
- Szukasz zegarka -
stwierdziła właścicielka dłoni rzeczowo.
- Skąd...
- Na następny raz
zapnij mocniej pasek, bo prawie ci spadł z ręki. - Jej uśmiech dowodził, że ma
mnie za głupka.
- To nie prawda. Był
mocno zapięty.
- Czyli nie jesteś tak
głupi jak reszta, ale i tak dałeś się wyrolować, choć sumie, to moimi
umiejętnościami sam Coperfield by nie pogardził, więc czuj się usprawiedliwiony.
No, pewnie chciałeś wiedzieć, ile juz jedziesz, więc wsiadłeś nieco ponad
dwadzieścia minut temu. Co tu robisz? Grzeczne dzieciaki chodzą do szkoły. Nie
jesteś jednym z nich?
- Nie będę zwierzał się
złodziejce. - Powiedziałem, mimo że bardzo chciałem to zrobić.
- Wiem, że chcesz, dzieci
lubią dużo gadać, a zwłaszcza opowiadać niestworzone historie - stwierdziła
przekonana o swojej racji.
Milczałem. Bałem się,
że zaraz zacznę opowiadać jej po kolei wszystko, co przeżyłem, a naprawdę chciałem.
- Jestem Megan, ale mów
mi Meg. - Wyciągnęła dłoń w rękawiczce bez palców. Chwilę się wahałem, zanim
powtórzyłem po niej ten gest, ale wcześniej jeszcze starałem się zapamiętać jak
wygląda. Miała długie i czerwone nieuczesane włosy, kilka piegów na nosie, i
ładną szczupłą twarz. Najbardziej podobały mi się jej mocno niebieskie oczy.
Wyglądała nieporządnie, miała byle jak powiązane brudne buty, spodnie z wielką
dziurą na lewym kolanie, workowaty podkoszulek i niedbale przewiązaną w pasie
koszulą w kratkę. Dorosły już brat Dave’a mówił, że to moda prosto z naszych
okolic. Śmiał się, że otaczają nas drwale w koszulach w kratę i z piwskiem w
ręku, którym brakuje tego, z czego Aberdeen słynęło w latach pięćdziesiątych.
- Jimmy. - Wreszcie mocno
uścisnąłem jej dłoń.
- Możemy tu
wysiąść?
- Po co?
- Bo tutaj mieszkam.
Moglibyśmy porozmawiać. - Nie mogłem jej odmówić, bo w końcu sama zaproponowała
to, o co bałem się poprosić.
- Dobrze.
Razem z innymi ludźmi
wyskoczyliśmy z autobusu na wskazanym przez nią przystanku.
- Prowadź -
powiedziałem dość nieśmiało.
- Weź się w garść, nie
ugryzę! - Pchnęła mnie palcem w żebro, jak wcześniej.
Szliśmy w stronę
jakiegoś bardzo starego budynku. Z daleka widać było, że to co kiedyś było
tynkiem, już go nie przypomina, bo prawie nic z niego nie zostało. Cały
był pokryty nieładnymi rysunkami, dziwnymi hasłami namalowanymi kredą i farbą,
oblano go jakimiś tajemniczymi płynami, jednymi słowy - wyglądał odstraszająco.
- Widzę, że tobie też
się nie podoba - odezwała się - nikomu się nie podoba. Tu mieszkam. To
sierociniec im. św. Franciszka.
- Wygląda jak… rudera -
Nie siliłem się nawet na kłamstwo, bo w końcu nie była ślepa.
- Niezbyt wyszukane
określenie, no i oczywiście wiem o tym, ale lepsze to od mieszkania na ulicy. Powiesz
mi, co tu robisz i czemu masz ze sobą ten plecak?
- W ogóle cię nie znam…
- I wcale nie próbujesz
udawać, że nie chcesz mi się wyżalić…
- Jesteś okropna -
bąknąłem.
- Wiem, ale tam, gdzie
mieszkam mili ludzie już dawno zostali zjedzeni - powiedziała sucho.
- Zjedzeni? - Nie do
końca rozumiałem, co chciała powiedzieć, ale miałem nadzieję, że tak tylko się
teraz mówi.
- Jesteś aż tak głupi?
Jeśli mieszkasz tam gdzie ja, musisz pilnować tyłka nawet jeśli śpisz, bo jeśli
nie, to już go nie masz.
- Mam nie pytać dalej,
prawda?
- Tak, powinieneś się
po prostu domyślić. No, skoro już wymieniliśmy złośliwości, to może zaczniesz
gadać, bo robię się ciekawa.
- A skąd mam wiedzieć,
że nie powiesz nikomu?
- Powinieneś mieć
świadomość, że w całym stanie nikogo nie obchodzi to, co chcesz mi powiedzieć.
- Czyli ciebie też?
- No, poza mną. Mogłeś się togo domyślić…
Zaczniesz gadać czy mam sobie już iść?
- Tylko nie mów…
- Nikomu. Wiem już -
uśmiechnęła się.
- No bo, ja szukam
przyjaciela, bo on wyjechał do Carson City.
- To nie prościej
byłoby poprosić matkę, albo ojca, żeby cię zawieźli? A nie leźć tam na
piechotę, skoro i tak wiesz, że nigdy nie zajdziesz, zgrywasz pieprzonego
bohatera?
- Ja już nie mam taty,
a matka ma kogoś innego i woli go ode mnie - powiedziałem stanowczo.
- Przepraszam. - Widać
było, że trochę się zmieszała, bo doszło doszła do wniosku, że nie powinna się
ze mnie naśmiewać. Dobrze jej tak.
- Oni piją. Nie zajmują
się mną, więc to tak, jakbym nie miał też matki.
- Więc moi też nie
żyją. Sukinsyny.
- Chyba nie powinnaś
ich tak nazywać. To i tak twoi rodzice, ja mojej matki tak nie nazywam. Poza
tym, to gdyby nie oni, to by cię tu nie było.
- I właśnie tego nigdy
im nie wybaczę. Nigdy. I nie próbuj nawet pieprzyć mi tu żadnych mądrości, bo
nie wiesz co znoszę - powiedziała nie patrząc mi w twarz.
- Przepraszam. Nawet
nie chciałem, tylko mi się głupio wyrwało.
- Naprawdę idziesz na
piechotę do Nevady? Nie robisz sobie żartów z głupiej złodziejki?
- Nie jesteś głupia. - O
złodziejstwie nawet nie śmiałem wspominać, bo oczywiście kradła, więc lepiej
było, jeśli dałem jej możliwość domyślenia
się tego, co chciałem powiedzieć.
- Patrząc na ciebie, cały czas zastanawiam
się czy ja też taka byłam, kiedy mój wiek określało się jedną cyfrą… Jesteś
naiwny i naprawdę nie wiesz, co może cię czekać choćby za rogiem. Powiedziałam
ci kilka słów i od razu tu ze mną wysiadłeś, a przecież mogłam nie być miłą i
grzeczną dziewczyną.
- No i nie jesteś ani miła, ani grzeczna,
ani nie odpowiadasz na pytania i wcale nie starasz się ciągnąć jednego wątku,
tylko skaczesz jak pokręcona.
- Ty też, jesteśmy kwita. Poza tym, to
muszę już lecieć, bo niestety nie mam nielimitowanego czasu na wycieczki poza
mury budynku.
Wyciągnęła rękę na pożegnanie, a ja ją
uścisnąłem i bez słowa poszedłem włóczyć się po okolicy.
***
Miasteczko, w którym się znalazłem wydawało
się być mniejsze od małego Aberdeen.
Byłem trochę zmieszany po rozmowie z tą
dziewczyną bo wydawało mi się, że jej nie skończyliśmy, a chyba chciałem to
zrobić.
Przemknął koło mnie samochód, przez co
podniosłem wzrok z chodnika i moim oczom ukazał się mały sklep po drugiej
stronie ulicy, do którego postanowiłem wejść, bo zacząłem być głodny.
- Dzień dobry - powiedziałem, przekraczając
próg. Za ladą stała znudzona kobieta. Miała posępny wyraz twarzy i czytała
jakąś gazetę leżącą przed nią, ale gdy usłyszała mój głos przez kilka sekund
obdarzyła mnie spojrzeniem jej dużych i pięknych zielonych oczu.
- Czy mogę prosić o mleko i jakieś
ciastka? - spytałem, gdy podszedłem pod ladę.
- A masz zamiar mi zapłacić? - nadal
wpatrywała się w czasopismo - bo jeśli nie, to idź do koleżków i powiedz im, że
już zbyt dobrze ich znam, żebym dała się nabrać na głupią sztuczkę z
dzieciakiem, którego nie kojarzę. Jeśli przysyła cię Lane i jego banda, to po
prosu wyjdź i daj mi skończyć ten cholerny artykuł - powiedziała prostując się
i po raz drugi ukazując swoją twarz. Była starsza niż na początku pomyślałem,
mogła mieć jakieś czterdzieści lat, a brzydki sweter tylko dodawał jej lat.
Wyglądała na przybitą i tak znudzoną, że odechciewało mi się nawet jeść.
- Nie znam żadnego Lane’a, proszę pani i
mam pieniądze. Czy mogę teraz prosić o te ciastka i mleko?
- Nie jesteś stąd, prawda? W sumie, to
nieważne, jeśli masz pieniądze, to możesz być i nawet z Rosji, albo Pakistanu,
choć nie wyglądasz - dodała. - Proszę, mleko i ciastka. Mogą być orzechowe?
- Mogą, dziękuję.
- Dziękuję też od biedy ujdzie, ale wolę
pięć dolarów i siedemdziesiąt dwa centy. - Posłała mi krzywy uśmiech.
Kiedy podałem jej pieniądze, popatrzyła na
mnie i znów posłała mi uśmiech, ale tym razem bardziej szczery.
- Dawno nie widziałam takiego cudu.
Dzieciak chce zapłacić… Chyba pójdę do kościoła i padnę na kolana. Widać jednak
jest jakaś przyszłość dla tego kraju.
- Dowidzenia, dziękuję pani - powiedziałem
odwracając się na pięcie, uprzednio wziąwszy zakup.
- Ej, chłopcze, a ty nie jesteś trochę za
mały, żeby uciekać z domu? - rzuciła, kiedy już miałem ją za plecami.
- Ja nie mam domu, proszę pani.
I tak wiesz, że mi się podoba, więc po co mam cię rozpisywać? :)
OdpowiedzUsuń