niedziela, 20 lipca 2014

III

     Zza moich pleców wyjechał autobus. Byłem prawie pod przystankiem, pod który właśnie podjechał, więc wszedłem na samym końcu tabunu ludzi, jaki się do niego wlał. Kilka osób wykupiło bilety, inni zajęli miejsca siedzące, a nieliczni, tak jak ja, stanęli jak najbliżej wyjścia.
     Kilkadziesiąt minut, które spędziłem jadąc gdzieś i wpatrując się w swoje buty, były jednymi z najgorszych, jakie dotąd przeżyłem.
     Nie mogłem ustać spokojnie, ani podnieść głowy, bo jakaś starsza pani świdrowała mnie swoim nieprzyjemnym i karcącym wzrokiem.
     Kiedy Pani Czarownica opuściła autobus, podniosłem głowę. Chciałem zobaczyć, która godzina, więc uniosłem lewą rękę i odsunąłem rękaw bluzy, ale go tam nie było! Mój zegarek, prezent od pani Agrippiny, zniknął. Gdzie ja go mogłem zostawić?
     Zacząłem nerwowo rozglądać się po autobusie, gdy nagle zza moich pleców wyłoniła się ręka i dźgnęła mnie w żebro.
     Powoli się odwróciłem.
     - Szukasz zegarka - stwierdziła właścicielka dłoni rzeczowo.
     - Skąd...
     - Na następny raz zapnij mocniej pasek, bo prawie ci spadł z ręki. - Jej uśmiech dowodził, że ma mnie za głupka.
     - To nie prawda. Był mocno zapięty.
     - Czyli nie jesteś tak głupi jak reszta, ale i tak dałeś się wyrolować, choć sumie, to moimi umiejętnościami sam Coperfield by nie pogardził, więc czuj się usprawiedliwiony. No, pewnie chciałeś wiedzieć, ile juz jedziesz, więc wsiadłeś nieco ponad dwadzieścia minut temu. Co tu robisz? Grzeczne dzieciaki chodzą do szkoły. Nie jesteś jednym z nich?
     - Nie będę zwierzał się złodziejce. - Powiedziałem, mimo że bardzo chciałem to zrobić.
     - Wiem, że chcesz, dzieci lubią dużo gadać, a zwłaszcza opowiadać niestworzone historie - stwierdziła przekonana o swojej racji.
     Milczałem. Bałem się, że zaraz zacznę opowiadać jej po kolei wszystko, co przeżyłem, a naprawdę chciałem.
     - Jestem Megan, ale mów mi Meg. - Wyciągnęła dłoń w rękawiczce bez palców. Chwilę się wahałem, zanim powtórzyłem po niej ten gest, ale wcześniej jeszcze starałem się zapamiętać jak wygląda. Miała długie i czerwone nieuczesane włosy, kilka piegów na nosie, i ładną szczupłą twarz. Najbardziej podobały mi się jej mocno niebieskie oczy. Wyglądała nieporządnie, miała byle jak powiązane brudne buty, spodnie z wielką dziurą na lewym kolanie, workowaty podkoszulek i niedbale przewiązaną w pasie koszulą w kratkę. Dorosły już brat Dave’a mówił, że to moda prosto z naszych okolic. Śmiał się, że otaczają nas drwale w koszulach w kratę i z piwskiem w ręku, którym brakuje tego, z czego Aberdeen słynęło w latach pięćdziesiątych.
     - Jimmy. - Wreszcie mocno uścisnąłem jej dłoń.
     - Możemy tu wysiąść? 
     - Po co?
     - Bo tutaj mieszkam. Moglibyśmy porozmawiać. - Nie mogłem jej odmówić, bo w końcu sama zaproponowała to, o co bałem się poprosić.
     - Dobrze.
     Razem z innymi ludźmi wyskoczyliśmy z autobusu na wskazanym przez nią przystanku.
     - Prowadź - powiedziałem dość nieśmiało.
     - Weź się w garść, nie ugryzę! - Pchnęła mnie palcem w żebro, jak wcześniej.
     Szliśmy w stronę jakiegoś bardzo starego budynku. Z daleka widać było, że to co kiedyś było tynkiem, już go nie przypomina, bo prawie nic z niego nie zostało. Cały był pokryty nieładnymi rysunkami, dziwnymi hasłami namalowanymi kredą i farbą, oblano go jakimiś tajemniczymi płynami, jednymi słowy - wyglądał odstraszająco.
     - Widzę, że tobie też się nie podoba - odezwała się - nikomu się nie podoba. Tu mieszkam. To sierociniec im. św. Franciszka. 
     - Wygląda jak… rudera - Nie siliłem się nawet na kłamstwo, bo w końcu nie była ślepa.
     - Niezbyt wyszukane określenie, no i oczywiście wiem o tym, ale lepsze to od mieszkania na ulicy. Powiesz mi, co tu robisz i czemu masz ze sobą ten plecak?
     - W ogóle cię nie znam…
     - I wcale nie próbujesz udawać, że nie chcesz mi się wyżalić…
     - Jesteś okropna - bąknąłem.
     - Wiem, ale tam, gdzie mieszkam mili ludzie już dawno zostali zjedzeni - powiedziała sucho.
     - Zjedzeni? - Nie do końca rozumiałem, co chciała powiedzieć, ale miałem nadzieję, że tak tylko się teraz mówi.
     - Jesteś aż tak głupi? Jeśli mieszkasz tam gdzie ja, musisz pilnować tyłka nawet jeśli śpisz, bo jeśli nie, to już go nie masz.
     - Mam nie pytać dalej, prawda?
     - Tak, powinieneś się po prostu domyślić. No, skoro już wymieniliśmy złośliwości, to może zaczniesz gadać, bo robię się ciekawa.
     - A skąd mam wiedzieć, że nie powiesz nikomu?
     - Powinieneś mieć świadomość, że w całym stanie nikogo nie obchodzi to, co chcesz mi powiedzieć.
     - Czyli ciebie też?
     - No, poza mną. Mogłeś się togo domyślić… Zaczniesz gadać czy mam sobie już iść?
     - Tylko nie mów…
     - Nikomu. Wiem już - uśmiechnęła się.
     - No bo, ja szukam przyjaciela, bo on wyjechał do Carson City.
     - To nie prościej byłoby poprosić matkę, albo ojca, żeby cię zawieźli? A nie leźć tam na piechotę, skoro i tak wiesz, że nigdy nie zajdziesz, zgrywasz pieprzonego bohatera?
     - Ja już nie mam taty, a matka ma kogoś innego i woli go ode mnie - powiedziałem stanowczo.
     - Przepraszam. - Widać było, że trochę się zmieszała, bo doszło doszła do wniosku, że nie powinna się ze mnie naśmiewać. Dobrze jej tak.
     - Oni piją. Nie zajmują się mną, więc to tak, jakbym nie miał też matki.
     - Więc moi też nie żyją. Sukinsyny.
     - Chyba nie powinnaś ich tak nazywać. To i tak twoi rodzice, ja mojej matki tak nie nazywam. Poza tym, to gdyby nie oni, to by cię tu nie było.
     - I właśnie tego nigdy im nie wybaczę. Nigdy. I nie próbuj nawet pieprzyć mi tu żadnych mądrości, bo nie wiesz co znoszę - powiedziała nie patrząc mi w twarz.
     - Przepraszam. Nawet nie chciałem, tylko mi się głupio wyrwało.
     - Naprawdę idziesz na piechotę do Nevady? Nie robisz sobie żartów z głupiej złodziejki?
     - Nie jesteś głupia. - O złodziejstwie nawet nie śmiałem wspominać, bo oczywiście kradła, więc lepiej było, jeśli dałem jej możliwość domyślenia się tego, co chciałem powiedzieć.
     - Patrząc na ciebie, cały czas zastanawiam się czy ja też taka byłam, kiedy mój wiek określało się jedną cyfrą… Jesteś naiwny i naprawdę nie wiesz, co może cię czekać choćby za rogiem. Powiedziałam ci kilka słów i od razu tu ze mną wysiadłeś, a przecież mogłam nie być miłą i grzeczną dziewczyną.
     - No i nie jesteś ani miła, ani grzeczna, ani nie odpowiadasz na pytania i wcale nie starasz się ciągnąć jednego wątku, tylko skaczesz jak pokręcona.
     - Ty też, jesteśmy kwita. Poza tym, to muszę już lecieć, bo niestety nie mam nielimitowanego czasu na wycieczki poza mury budynku.
     Wyciągnęła rękę na pożegnanie, a ja ją uścisnąłem i bez słowa poszedłem włóczyć się po okolicy.
***
     Miasteczko, w którym się znalazłem wydawało się być mniejsze od małego Aberdeen.
     Byłem trochę zmieszany po rozmowie z tą dziewczyną bo wydawało mi się, że jej nie skończyliśmy, a chyba chciałem to zrobić.
     Przemknął koło mnie samochód, przez co podniosłem wzrok z chodnika i moim oczom ukazał się mały sklep po drugiej stronie ulicy, do którego postanowiłem wejść, bo zacząłem być głodny.
     - Dzień dobry - powiedziałem, przekraczając próg. Za ladą stała znudzona kobieta. Miała posępny wyraz twarzy i czytała jakąś gazetę leżącą przed nią, ale gdy usłyszała mój głos przez kilka sekund obdarzyła mnie spojrzeniem jej dużych i pięknych zielonych oczu.
     - Czy mogę prosić o mleko i jakieś ciastka? - spytałem, gdy podszedłem pod ladę.
     - A masz zamiar mi zapłacić? - nadal wpatrywała się w czasopismo - bo jeśli nie, to idź do koleżków i powiedz im, że już zbyt dobrze ich znam, żebym dała się nabrać na głupią sztuczkę z dzieciakiem, którego nie kojarzę. Jeśli przysyła cię Lane i jego banda, to po prosu wyjdź i daj mi skończyć ten cholerny artykuł - powiedziała prostując się i po raz drugi ukazując swoją twarz. Była starsza niż na początku pomyślałem, mogła mieć jakieś czterdzieści lat, a brzydki sweter tylko dodawał jej lat. Wyglądała na przybitą i tak znudzoną, że odechciewało mi się nawet jeść.
     - Nie znam żadnego Lane’a, proszę pani i mam pieniądze. Czy mogę teraz prosić o te ciastka i mleko?
     - Nie jesteś stąd, prawda? W sumie, to nieważne, jeśli masz pieniądze, to możesz być i nawet z Rosji, albo Pakistanu, choć nie wyglądasz - dodała. - Proszę, mleko i ciastka. Mogą być orzechowe?
     - Mogą, dziękuję.
     - Dziękuję też od biedy ujdzie, ale wolę pięć dolarów i siedemdziesiąt dwa centy. - Posłała mi krzywy uśmiech.
     Kiedy podałem jej pieniądze, popatrzyła na mnie i znów posłała mi uśmiech, ale tym razem bardziej szczery.
     - Dawno nie widziałam takiego cudu. Dzieciak chce zapłacić… Chyba pójdę do kościoła i padnę na kolana. Widać jednak jest jakaś przyszłość dla tego kraju.
     - Dowidzenia, dziękuję pani - powiedziałem odwracając się na pięcie, uprzednio wziąwszy zakup.
     - Ej, chłopcze, a ty nie jesteś trochę za mały, żeby uciekać z domu? - rzuciła, kiedy już miałem ją za plecami.

     - Ja nie mam domu, proszę pani.

1 komentarz:

  1. I tak wiesz, że mi się podoba, więc po co mam cię rozpisywać? :)

    OdpowiedzUsuń